poniedziałek, 7 maja 2012

Noc 06/07.

Przechylam głowę i słyszę czyjeś kroki. Jeden za drugim. Raz, dwa, raz dwa, raz... Są głośne i stanowcze. Przyciskam twarz do poduszki. Ach, to tylko moje serce bije. Raz, dwa, raz, dwa, raz... Staram się uspokoić oddech, ale to nic nie daje. Dalej w uszach słyszę to nieznośne kołatanie serca. Przekręcam się z boku na bok. Patrzę w okno - księżyc świeci. Ponoć wczoraj był największy tego roku. Powiedziałam mu, że wyglądał całkiem romantycznie i że byłam z innym. Wszystko stracone. Strach. Lęk. Kolejne myśli; nie dam rady, nie dokończę, nie skończę, nie zdam, nie pójdę, nie dostanę, nie będę... I wielka niepewność o przyszłość. Co będzie za miesiąc, a co za dwa? Czy będę tu, a może 200 km stąd? W dodatku chore myśli o chorych psychicznie ludziach. Są jak glisty. Albo jak takie wstrętne, parszywe pasożyty. Ta relacja to nie symbioza. Taki trochę chujowy komensalizm. Wy korzystacie kiedy chcecie, ja niby nic nie tracę, ale w sumie czuję dyskomfort. Psychiczny. Podnoszę się i kieruję w stronę lustra. Patrzę na swoją twarz i co widzę? Zmęczenie. Cholerne zmęczenie. A potem zaraz łzy. Kolejna masa pytań. Już nie płaczę. Duszę się. Łzy nie płyną na zewnątrz, skończyły się. Teraz płyną mi do wewnątrz. Duszę się, dławię nimi. Nie mogę oddychać. Tracę kontrolę nad swoim ciałem i zaczynam się trząść. Niepewnym krokiem zbliżam się do łóżka i padam na niego jak długa. I kurczę się w sobie, zamykam. Kulę się i łapię za kolana. Nie wiem jak długo tak leżę. Już świta. I znowu trzeba będzie udawać. Kolejny dzień, trzeba będzie rozpocząć spektakl pod tytułem "życie". Czym jest życie? Czy tylko marnym trwaniem od rana do nocy? Promienie słońca padają przez okno wprost na moją twarz. To nie pomaga. Razi mnie to słońce i życie. Serce już nie kołacze, może stanęło i już nie żyję? Może śmierć tak właśnie wygląda, że jest koszmarem na jawie? Może czyjaś miłość była narkotykiem, a ja przedawkowałam i umarłam? A teraz ten film cholernie długi wyświetla mi się przed oczami... Znowu trzeba będzie wstać. Marne egzystowanie pomiędzy godzinami. Prześlizgnę się między godziną pierwszą, a ostatnią. Odpowiem na słowo błahe i ważne. Spojrzę na tłum i na jednostki. Poudaję sobie jeszcze trochę, zanim kolejnej nocy nie umrę na nowo. 

I tak umieram każdej nocy szukając antidotum.
Ty nim jesteś, ale Ciebie przecież tutaj nie ma dla mnie.

21 komentarzy:

  1. Rozpłakałam się po przeczytaniu. Pięknie to napisałaś... Czemu wszystko jest takie trudne??

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy tylko nasze grono tak ma, że odczuwa taki bezsens istnienia i ciężar życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to ostatnio tak się nasiliło, że ja pierdole...

      Usuń
    2. chyba tak, i chyba cholernie potęgujemy ten bezsens...

      Usuń
    3. musimy się jakoś wziąć w garść! bo się wzajemnie napędzamy...

      Usuń
    4. jak czegoś nie opiszę, to mi jeszcze ciężej.

      Usuń
    5. blog to oczyszczalnia naszych dusz. Ale to nie zmienia faktu, że veronique ma rację i musimy się wziąć w garść...

      Usuń
    6. a więc bierzcie się, na mnie jeszcze nie czas.

      Usuń
  3. czasem mam wrażenie że decyzje dotyczące mojego życia podejmowane są bez mojej wiedzy, że wszystko dzieje się gdzieś tam, a ja nie mam na to wpływu, wszystko się wali i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja wciąż podejmuję złe decyzje. nie żałuję tego wcale i to jest najgorsze.
      wszystko się wali.... tak.

      Usuń
  4. Życie jest Kochana tym, czym Ty chcesz i je uczynisz. Od Ciebie zależy czy będzie takie, jakie chcesz, by było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na niektóre rzeczy nie mam wpływu

      Usuń
    2. Wiem o tym. Ale tymi nie ma sensu się przejmować.

      Usuń
    3. doskonale o tym wiem. i staram się w sumie...

      Usuń
  5. Zatruwają Ci faceci życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to już nie tylko o nich chodzi. ale głównie tak... niestety.

      Usuń
  6. Jesteśmy rozpieprzone. Rozsypane na kawałki.
    A każdego poranka czeka namiastka zmartwychwstania.

    OdpowiedzUsuń