Przechylam głowę i słyszę czyjeś kroki. Jeden za drugim. Raz, dwa, raz dwa, raz... Są głośne i stanowcze. Przyciskam twarz do poduszki. Ach, to tylko moje serce bije. Raz, dwa, raz, dwa, raz... Staram się uspokoić oddech, ale to nic nie daje. Dalej w uszach słyszę to nieznośne kołatanie serca. Przekręcam się z boku na bok. Patrzę w okno - księżyc świeci. Ponoć wczoraj był największy tego roku. Powiedziałam mu, że wyglądał całkiem romantycznie i że byłam z innym. Wszystko stracone. Strach. Lęk. Kolejne myśli; nie dam rady, nie dokończę, nie skończę, nie zdam, nie pójdę, nie dostanę, nie będę... I wielka niepewność o przyszłość. Co będzie za miesiąc, a co za dwa? Czy będę tu, a może 200 km stąd? W dodatku chore myśli o chorych psychicznie ludziach. Są jak glisty. Albo jak takie wstrętne, parszywe pasożyty. Ta relacja to nie symbioza. Taki trochę chujowy komensalizm. Wy korzystacie kiedy chcecie, ja niby nic nie tracę, ale w sumie czuję dyskomfort. Psychiczny. Podnoszę się i kieruję w stronę lustra. Patrzę na swoją twarz i co widzę? Zmęczenie. Cholerne zmęczenie. A potem zaraz łzy. Kolejna masa pytań. Już nie płaczę. Duszę się. Łzy nie płyną na zewnątrz, skończyły się. Teraz płyną mi do wewnątrz. Duszę się, dławię nimi. Nie mogę oddychać. Tracę kontrolę nad swoim ciałem i zaczynam się trząść. Niepewnym krokiem zbliżam się do łóżka i padam na niego jak długa. I kurczę się w sobie, zamykam. Kulę się i łapię za kolana. Nie wiem jak długo tak leżę. Już świta. I znowu trzeba będzie udawać. Kolejny dzień, trzeba będzie rozpocząć spektakl pod tytułem "życie". Czym jest życie? Czy tylko marnym trwaniem od rana do nocy? Promienie słońca padają przez okno wprost na moją twarz. To nie pomaga. Razi mnie to słońce i życie. Serce już nie kołacze, może stanęło i już nie żyję? Może śmierć tak właśnie wygląda, że jest koszmarem na jawie? Może czyjaś miłość była narkotykiem, a ja przedawkowałam i umarłam? A teraz ten film cholernie długi wyświetla mi się przed oczami... Znowu trzeba będzie wstać. Marne egzystowanie pomiędzy godzinami. Prześlizgnę się między godziną pierwszą, a ostatnią. Odpowiem na słowo błahe i ważne. Spojrzę na tłum i na jednostki. Poudaję sobie jeszcze trochę, zanim kolejnej nocy nie umrę na nowo.
I tak umieram każdej nocy szukając antidotum.
Ty nim jesteś, ale Ciebie przecież tutaj nie ma dla mnie.
Rozpłakałam się po przeczytaniu. Pięknie to napisałaś... Czemu wszystko jest takie trudne??
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci pięknie. Nie mam pojęcia dlaczego.
UsuńŻycie musi być trudne i to jego wada.
UsuńZnacząca wada.
UsuńNie wiem, czy tylko nasze grono tak ma, że odczuwa taki bezsens istnienia i ciężar życia...
OdpowiedzUsuńU mnie to ostatnio tak się nasiliło, że ja pierdole...
Usuńchyba tak, i chyba cholernie potęgujemy ten bezsens...
Usuńmusimy się jakoś wziąć w garść! bo się wzajemnie napędzamy...
Usuńjak czegoś nie opiszę, to mi jeszcze ciężej.
Usuńblog to oczyszczalnia naszych dusz. Ale to nie zmienia faktu, że veronique ma rację i musimy się wziąć w garść...
Usuńa więc bierzcie się, na mnie jeszcze nie czas.
Usuńczasem mam wrażenie że decyzje dotyczące mojego życia podejmowane są bez mojej wiedzy, że wszystko dzieje się gdzieś tam, a ja nie mam na to wpływu, wszystko się wali i tyle.
OdpowiedzUsuńa ja wciąż podejmuję złe decyzje. nie żałuję tego wcale i to jest najgorsze.
Usuńwszystko się wali.... tak.
Życie jest Kochana tym, czym Ty chcesz i je uczynisz. Od Ciebie zależy czy będzie takie, jakie chcesz, by było.
OdpowiedzUsuńna niektóre rzeczy nie mam wpływu
UsuńWiem o tym. Ale tymi nie ma sensu się przejmować.
Usuńdoskonale o tym wiem. i staram się w sumie...
UsuńZatruwają Ci faceci życie.
OdpowiedzUsuńto już nie tylko o nich chodzi. ale głównie tak... niestety.
UsuńJesteśmy rozpieprzone. Rozsypane na kawałki.
OdpowiedzUsuńA każdego poranka czeka namiastka zmartwychwstania.
Namiastka. To za malo.
Usuń