poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Kochana.

Słońce będzie świeciło tylko dla nas. Księżyc będzie odbijał się w oknach naszego wspólnego mieszkania, nieśmiało zaglądając do wnętrza naszych przytulnych czterech ścian. Przy okrągłym stoliku usiądziemy stukając się lampkami pełnymi czerwonego, włoskiego wina. Będę patrzeć wtedy w Twoje oczy, w których ujrzę te jedyne i charakterystyczne iskierki - to znak, że jesteś szczęśliwa. Rano obudzę się widząc na poduszce Twoje kruczoczarne włosy. Pogładzę je delikatnie opuszkami palców, żeby Cię nie obudzić, pocałuję delikatnie w czoło i wstanę zrobić naszą ulubioną kawę. Gdy wstaniesz uśmiechnę się do Ciebie jak tylko umiem najładniej i przytulę Cię serdecznie. Ugotujemy razem jakieś szybkie danie i wyjdziemy wieczorem na imprezę, całując facetów, o których zapomnimy wychodząc z klubu. A wyjdziemy trzymając się za ręce i śmiejąc się w głos. I życie będzie już proste, już piękne, już tylko nasze.

"Mamy siebie, to jest najważniejsze. Dwa lata i jesteśmy razem, a wtedy poradzimy sobie ze wszystkim razem. Bo nie dość ze każdy problem będziemy dzielić na pol, to problemy będziemy rozwiązywać RAZEM, rozumiesz? RAZEM. Coś się zjebie, idziesz gdzieś coś naprawiać  - idę z Tobą. Po urzędach, po studiach, po dziekanatach, po sklepach.. Kupować ciuchy, czy kupować makaron na spaghetti. Wszędzie razem. I będzie łatwiej. Wytrzymamy, wiesz? Kocham Cie strasznie..."


sobota, 28 kwietnia 2012

Saute

Kolejny z tych długich, samotnych wieczorów spędzanych przy dźwiękach Saute Brodki i innych erotyków. Tak dla nastroju. I właśnie wtedy najbardziej zaczyna brakować czyjegoś bicia serca obok mojego. Już zapomniałam jak to jest, gdy ktoś zachodzi Cię od tyłu i po prostu serdecznie przytula. Nie pamiętam jak to jest wpatrywać się w czyjeś oczy i widzieć w nich miłość. Tak dawno to moje własne oczy nie promieniały uczuciem, a na ustach nie pojawił się ten szczery, nieco zawadiacki uśmiech. Tak dawno moje usta nie pieściły czyiś ust, a ramiona nie zaciskały się w miłosnych objęciach. Tak dawno głośno nie oddychałam, a moje serce nie biło w przyspieszonym tempie. Brakuje mi tego. Najzwyczajniej w świecie brakuje mi miłości. Uczucia, które wypełniłoby mnie całą po brzegi. Brakuje mi tych dwóch słów wypowiedzianych do kogoś, dla kogo byłabym w stanie zrobić wszystko.

* * *
Was jest dwóch. Dobrze wiecie, że na obu mam ochotę? Jak zawsze... I to chyba jest trochę tak, że który pierwszy mnie wyciągnie z tej marnoty dostanie więcej. A może żaden z was nic nie dostanie w tej rozgrywce? Jednak nie odmówię sobie niczego, co mogłabym teraz dostać. Wezmę wszystko co tylko możliwe. Zgarnę całą pulę, być może potem patrząc jak złudzenia roztrzaskują się o chłodny powiew porannego wiatru. Nie bez powodu zapraszam Cię na film o 2 w nocy. Przytul mnie, tak po prostu. Nie bez powodu jestem taka miła. Oczekuję czegoś. Jeszcze do końca nie wiem czego, nie wiem na co liczę, ale wiem, że nie odejdę z pustymi rękami. Żaden z was nie jest kimś, kogo mogłabym potraktować poważnie. A może obaj jesteście i to mnie przeraża? I tak nic z tego nie będzie. Jak zawsze.

czwartek, 26 kwietnia 2012

środa, 25 kwietnia 2012

Destrukcyjny moment.

Rozczarowanie wypuszczam z każdym wydechem. Nutka żalu i złości dźwięczą jeszcze w mojej głowie. Do tego szczypta nienawiści i odrobina smutku. Destrukcyjny moment. Nie od dziś wiedziałam, że dwulicowość to jedna z najpopularniejszych chorób XXI wieku. Ale nie wiedziałam, że do tego stopnia. I że dotknie mnie właśnie teraz... Nie rozumiem. Po prostu nie mieści mi się to w głowie. Może dlatego, że nigdy taka nie byłam? Że gardzę fałszem? Tak bardzo inna jestem, bo nie lubię kłamać, kręcić i owijać w bawełnę? Zostałam zrobiona w chuja. Tylko te słowa są adekwatne. Myślę, próbuję się czymś zająć, ale tego jest tyle w mojej głowie, że muszę to z siebie wyrzucić. To jak trucizna. I jedyne, jedno, najbardziej destrukcyjne pytanie - trucizna: DLACZEGO? Dlaczego tak jest? Dlaczego to się dzieje? Dlaczego znowu? To nie boli mnie aż tak. Żadna z nich nie była mi bliska. Ale tutaj liczyła się lojalność. Przynajmniej tak myślałam. Jeśli mówię, że nie darzę kogoś sympatią, to zwyczajnie go olewam, omijam. A nie lecę do niego przy pierwszej lepszej okazji "bo nie ma nic lepszego na ten moment". Jeszcze tak perfidnie dowiaduję się o wszystkim od osób postronnych. Co czeka mnie jutro? Kolejne rozczarowanie? Kolejny zawód? A może jakaś wojna? Nie wiem czy jeszcze cokolwiek jest mnie w stanie zniszczyć. Przybiorę znów zbroję obojętności i postawię na indywidualizm. Po raz kolejny przekonam się, że tylko kumple są prawdziwi, a koleżanki do dupy. Trochę dziwnie będzie mi stać z boku, pewnie będę czuła się wyobcowana i samotna pośród nich. Mam swoich prawdziwych przyjaciół i oni są najważniejsi. Tylko jak spędzać pół dnia z ludźmi, którzy ewidentnie coś przed Tobą ukrywają, kręcą, a może nawet spiskują za Twoimi plecami? Powtórka z literatury? Myślałam, że w dorosłym świecie tego nie ma. Że to zabawy młodych dziewczynek, które dojrzewają i którym buzują hormony. Jednak jak widać takie dorosłe babska mogą wyrządzić Ci o wiele większą krzywdę, niż koleżanki z podstawówki. Ale muszę być ponad to. Muszę być silna dla siebie i dla tych, których kocham i którzy mnie kochają. Tylko ciężko jest być silną, gdy fajka drży w ręce a łzy cisną się do oczu. Cholera, znowu przychodzi sezon na wszechobecne udawane "przeziębienie".


wtorek, 24 kwietnia 2012

No chodź.

Ostatnio miałam szczęście trafić u Klaudii na świetną perełkę i oto tym sposobem zakochałam się w tym oto utworze:


Poniżej wstawiam też tekst, piękny wiersz jednej z moich ulubionych poetek - Haliny Poświatowskiej:

no chodź
obejmę cię lekko
jak ugłaskana woda ziemię

 
no chodź
dotknę twoich brwi
jak obudzona woda

no chodź
spadnę na twoje usta
jak woda podniesiona z dna

ciepłym deszczem
przywarta
do szyby twojego uśmiechu
zostanę aby wysychać
przez resztę słonecznych dni


Wprawia mnie to w niesamowicie romantyczny nastrój, aż mam ochotę się do kogoś przytulić :)

* * *
Dzisiaj zrobiłam sobie wolne od życia i wybrałam się na wielkie zakupy do Millenium Hall. Tym oto sposobem nabyłam parę nowych rzeczy i od razu humor lepszy. Powrót był najlepszy. I wiecie co? Zwiedzę kiedyś całą Polskę jeżdżąc stopem :)

niedziela, 22 kwietnia 2012

beznadzieja

Na chwilę obecną moje życie jest konkretnie do dupy. Jak nie imprezuję, to nie mogę znaleźć sobie miejsca. Marna ze mnie istota, pusta i nic nie znacząca. Nie chce mi się rozglądać za mieszkaniami, w sumie nic mi się nie chce. Tylko bym leżała całymi dniami. Brak sensu. Brak celu. Brak życia. Generalnie jest konkretnie chujowo.

sobota, 21 kwietnia 2012

niedobór życia

Jak w klatce. Izolatce. Bez powietrza. Bez światła. Bez życia normalnego.

chyba brakuje mi fajek

piątek, 20 kwietnia 2012

Znikąd. Donikąd.

Ciepłe promienie słońca delikatnie oświetlają moją twarz. Wiosenny podmuch wiatru rozdmuchuje moje długie, ciemne włosy. Przymykam delikatnie powieki i uśmiecham się. Szczypie. Otwieram je ponownie i gdzieś w kąciku oka czai się pierwsza, niewinna łza. Pozwalam jej delikatnie wypłynąć, nie przestając się uśmiechać. Dokąd doszłam? Co osiągnęłam? Myślę o wszystkich szansach jakie wykorzystałam i tych, które zwyczajnie zignorowałam. Myślę o tym, co zrobiłam, a co pominęłam. W głowie przewijają mi się obrazy jeden za drugim. Te wszystkie twarze, które miałam kiedyś w swoich dłoniach. Tyle par oczu, w które patrzyłam i tyle ust, które całowałam. I tak na prawdę nie ma nikogo, o kim zapomniałabym do końca. Wszystko jest głęboko w moim sercu. Za zaledwie dwa miesiące będę musiała spakować walizki i pojechać ponad 200 km stąd. W chwilach takich jak ta jestem bardzo sentymentalna. I brakuje mi jakiś silnych ramion które objęły by mnie tak po prostu. Tak zwyczajnie, po ludzku, bez żadnej kontynuacji, żadnego całowania, dotykania, bez słów... Przytulenie. W tym swoim szybkim świecie poczułam się nagle bardzo samotna i mała. Bez drugiego człowieka na prawdę mniej znaczymy. To człowiek człowiekowi jest najbardziej potrzebny do szczęścia. Gdzie jesteś, mój Ukochany Człowieku?

czwartek, 19 kwietnia 2012

Przerost ambicji.

Nawet sobie nie wyobrażacie jak mnie wkurwia dwulicowość. I takie wpieprzanie się do kogoś - są dwie osoby i jest im fajnie, to dojebie się taka trzecia i wszystko psuje. Nie wiem zupełnie czyja to wina. Tak jak do niedawna była we mnie wszechogarniająca obojętność na wszystko i wszystkich, tak teraz rządzi mną złość i chęć zemsty. Mam ochotę wygarnąć każdemu w twarz i nie omieszkam tego zrobić, jak tylko ktoś stanie na mojej drodze. Za wiele tego wszystkiego. Było fajnie do czasu. Ale nie rozumiem jak można być taką idiotką i wszystko popsuć. Mam na myśli życzliwą koleżankę, która zawsze robiła wszystko, żeby zaniżyć moją samoocenę. Wyobraźcie sobie taką sytuacje; przychodzę w lokach (jak ZAWSZE mam proste włosy), ubrana ładniej niż zwykle, wszystko nowe, modne (a co!) wtedy i słyszę zewsząd "ślicznie wyglądasz" (nie wiem czy szczerze, ale mniejsza o to, ja się sobie wtedy podobałam), a od niej słyszę "nie pasuje Ci ten makijaż, a co to za kokarda we włosach?" a na następny dzień "uff, na szczęście dziś postawiłaś na naturalność". Takich sytuacji było od groma. Robiła wszystko, żeby zgasić we mnie cały zapał i chęci. Zazdrość? Zawiść? Tak samo było z każdym kolejnym facetem w moim życiu. Kazania typu "po co Ty to robisz? przystopuj, przesadzasz". Moja wina, że Ciebie nikt nie chce i musisz narzucać się facetowi dowalając się do drzwi i okien, żeby w ogóle Cię zauważył? Nie ma we mnie jadu i nienawiści, jakby się mogło wydawać. Byłam miła i pobłażliwa w stosunku do tej jędzy zbyt długo. A teraz zabiera mi najlepszą koleżankę. Wiem, nie ma czegoś takiego jak "zabieranie". Ale jak mogę inaczej nazwać to, co się dzieje? Tak więc od jutra jestem suką, która nie pozwala sobie pluć w kaszę. Nigdy nie pozwalałam, ale od jutra zacznę cichą wojnę. I może to jest strasznie niedojrzałe posunięcie z mojej strony, ale mam na to ochotę. Zmieszać kogoś z błotem i pokazać, że ze mną się wojny nie zaczyna. Za wysokie progi, koleżanko.

* * *
wybaczcie za moją nieobecność u Was, nadrobię...

PS. Tęsknię za nim i mimo, że się dowidziałam tyle głupich rzeczy wtedy to wierzę, że to są plotki (podoba się wieelu) i chciałabym mieć się do kogo przytulić. Bo koleżanki są do dupy. Jutro chyba z nim pogadam, jak będzie okazja. Oby...

wtorek, 17 kwietnia 2012

Tu nie ma nic.

Dzisiaj doszły do mnie pogłoski, że kolejna osoba wydała o mnie niezbyt pochlebną opinię. W sumie już powinnam się przyzwyczaić, bo nie od dziś wiem, że im więcej masz znajomych/przyjaciół, tym więcej wrogów. W zasadzie nie wiem jak to nazwać. Nikt nie krytykuje mnie w twarz, nawet nie czuję głupich spojrzeń, nie słyszę żadnych negatywnych komentarzy. To wszystko idzie za plecami. W tym momencie powinnam się śmiać "bo żyję jak chcę, a inni mnie nie obchodzą". W sumie tak jest, aczkolwiek zastanawiam się gdzie źle skręciłam. Od zawsze miałam najwięcej przyjaciół i najwięcej wrogów z mojego otoczenia. Ci drudzy nie byli tacy jawni, ale niechęć zazwyczaj czuje się w powietrzu. Cynicy rozumieją się bez słów. Ale tylko między sobą. Pogardę nadaje się zawsze na tej samej fali. Jestem pogodzona od dawna z tym, że mój charakter, który jednych przyciąga jak magnes, innych odpycha. Też jak magnes. Nie wiem jak to działa, ale wiem jak się to odbija na mnie. W sumie nie dotyka mnie to nazbyt specjalnie, ale temat bardzo mnie męczy. Żyć jak szaleniec, trochę łamiąc zasady swoje i innych i czuć się czasem jak outsider, czy przystopować i czasami się trochę dostosować? Najlepiej byłoby znaleźć złoty środek, ale tu go nie ma. Tutaj nie ma nic, prócz szaleństwa.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Echo.

Powrót do rzeczywistości. Wyjazd zdecydowanie dobrze mi zrobił, ale tylko psychicznie. Fizycznie? Spałam tylko jedną noc, na 5 spędzonych. Za to udały się imprezy ze studentami, z tubylcami i z dj'ami. Obecnie nie mam głosu - wiadome powody...

Bawiłam się świetnie, poznałam świetnych ludzi, pozwiedzałam. Ogólnie ok. 

Teraz męczy mnie cholery strach. O przyszłość, o to co będzie. Pierwszy kubek kawy wypity w moim domu, w mojej kuchni trochę mnie uspokoił, aczkolwiek tylko na chwilę. Dziwnie jest wrócić do prawie pustego mieszkania, gdzie jesteś sam ze sobą, gdy noc wcześniej bawiłeś się o 5 nad ranem w najlepsze z nowo poznanymi ludźmi. Zdecydowanie  nie lubię i nie znoszę dobrze samotności. Chociaż może to nie tyle samotność, ile spokój? W takim razie nie lubię spokoju. 
Ogarnia mnie wielki lęk, aż ciężko mi oddychać (a może to po fajkach?). Czuję się nieswojo. A wczoraj było jeszcze tak pięknie...
Dużo problemów ostatnio się na mnie zwala. Zbyt dużo. Tak bardzo zaczyna mi brakować Boga... I Was, bloga też mi brakowało.

* * *

wtorek, 10 kwietnia 2012

Wyjazd.

Stacja sejsmologiczna, obserwatorium astronomiczne, Planetarium, warsztaty orientacyjne, Kraków, Bochnia, Wieliczka.

Jak na geodetę informatyka przystało wyruszam na 6dniowy "odpoczynek". Tym razem rozwijam się geograficznie. Mam nadzieję, że w miejscu, gdzie zatrzymam się na nocleg będzie WiFi, choć na bloga pewnie nie zajrzę. Wracam w poniedziałek/wtorek.

Myślę, że to najlepsze co mogłam teraz zrobić - wyjechać i odetchnąć po tym wszystkim.

Miłego tygodnia, Kochani. Będę tęsknić! :)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Ludzie lubią się dostosowywać.

Błądząc ulicami mojego miasta, prześlizgując się ze strony na stronę, czy czytając Wasze blogi patrzę i widzę, jak bardzo ludzie nie chcą się wyróżniać. Z jednej strony chcieli by być wyjątkowi i inni, z drugiej jednak nie chcą odstawać od reszty, być "odmieńcami". I co się nasuwa na myśl? Gdzie szukać przyczyny?

Systemy dyktatorskie zmuszają do konformizmu groźbą i terrorem; kraje demokratyczne - perswazją i propagandą. Między tymi dwoma systemami istotnie widać wielką różnicę. W demokracji nonkonformizm jest możliwy i rzeczywiście się zdarza; natomiast można przyjąć, że w systemach totalitarnych jedynie kilku niezwykłych bohaterów i męczenników odmówi posłuszeństwa. A jednak mimo tej różnicy społeczeństwa demokratyczne wykazują ogromny stopień konformizmu. Przyczyny tego należy szukać w fakcie, że potrzeba zespolenia musi być zaspokojona, a jeśli nie ma innego lub lepszego sposobu, to zaczyna dominować dążenie do dostosowania się do stada, do zjednoczenia się z nim. Siłę lęku, aby nie okazać się innym, aby nie oddalić się choćby na kilka kroków od stada, można zrozumieć jedynie wówczas, gdy pojmie się, jak głęboka jest potrzeba współuczestnictwa. Niekiedy ten lęk przed niedostosowaniem się można tłumaczyć jako lęk przed praktycznymi niebezpieczeństwami, które mogłyby grozić takiemu nonkonformiście. W rzeczywistości jednak ludzie znacznie bardziej c h c ą się dostosowywać, niż są do tego z m u s z a n i...

. . . 
Umówiłam się z kolesiem od pana, który mnie nie lubi na jutro. Na piwo. Na wieczór. Huhuhu... Ja nie zamierzam się dostosowywać. Dalej robię to, co chcę.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Anioły mieszkają na ziemi.

Piątek i sobota to dwa dni wyjęte z mojego życia.
Jedne z dwóch najgorszych dni w moim życiu.
I jedne z dwóch najlepszych.

Bo jak nigdy przekonałam się, kto jest naprawdę. 
Poczułam PRZYJAŹŃ w prawdziwym znaczeniu tego słowa.
WIEM kto mnie kocha. Czy można w i e d z i e ć, że ktoś nas kocha? 
Uwierzcie mi, można. Bo to się po prostu czuje. Gdy ktoś płacze za Tobą bardziej niż Ty sam. Ratuje Cię. Jest przy Tobie. Ciągle. Walczy o Ciebie, nawet gdy Ty się już poddałeś. Gdy żyje za Ciebie przez kilka dni. 

Nie jest idealnie. 
Ale ja się nie poddam. Nie poddam się, bo mam dla kogo żyć. 
Przyjaźń to najważniejsza wartość w moim życiu, zdecydowanie. 
Po raz pierwszy zrozumiałam w pełni sens słów, które zwykle lekceważyłam z pobłażaniem:
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać.
Kryje się w nich wielka głębia.
Przepraszam Was moje kochane i dziękuję za troskę. Wiem, że czasami zachowuję się beznadziejnie. Tych dwóch dni i tego co się wydarzyło nawet nie opiszę. Może jak się zdystansuję, kiedyś...

środa, 4 kwietnia 2012

Wariatek się nie kocha.

Wiesz? Gdzieś zgubiłam siebie i nie mogę się odnaleźć. Może spełnianie obowiązków uwolniło by mnie od ciągłych wyrzutów sumienia? Wiesz czego potrzebuję? Ciebie. Twojej dłoni, która przeprowadziłaby mnie przez ten mrok. Ale po ostatniej rozmowie (mimo wszystko - niby nic, ale jak wiele mówi) wiem, że to już niemożliwe. Nigdy. My się skończyłyśmy już dawno. Życie w iluzji było fajne, ale czas to zakończyć. Dziś muszę radzić sobie sama. Sama uporać się ze swoją niedojrzałością, nieodpowiedzialnością i głupotą. Ze swoim wariactwem i szaleństwem. Taka ze mnie wariatka...

Wariatek się nie kocha.

Wycięty dzień.

Kolejny dzień z serii "wycięte z życiorysu". Dużo piwa się przelało, fajek spaliło... Nowo poznany koleś powiedział, że jesteśmy wariatkami. "Ale to dobrze, to się chwali". I słyszał coś o mnie... Zresztą. Kto o nas czegoś nie słyszał? Nie są to chyba chwalebne informacje i pogłoski, ale ktoś kiedyś powiedział "nie ważne co mówią, ważne że mówią". Bo mówić zawsze będą. A kto by się innymi przejmował i sugerował... 

Trzeba być mną, żeby kapslem sobie w twarz rypnąć i mieć bliznę. To już nie jest normalne :D


We are the nobodies
Wanna be somebodies

wtorek, 3 kwietnia 2012

Na końcu i tak Cię każdy potępi.

Już dawno przekonałam się, że nie ma co liczyć na słowa "W razie czego jestem z Tobą". Gówno prawda. Idziesz do takiej/takiego, niby Cię wysłucha, coś tam doradzi, ale potępienie słychać w głosie, widać po oczach i wszystko inne. Po co mówisz, że jesteś tolerancyjny, skoro byle gównianej różnicy czy głupoty innych nie potrafisz znieść i zaakceptować? Hipokryzja. Choroba XXI wieku. 

Ostatnie rozmowy z kolegą i Veronique skłoniły mnie do refleksji. A raczej nasunęły pewne wnioski. Tak, będę o nich sobie tutaj pisać, bo to mój kawałek sieci (swoją drogą miałam koszmar - po raz kolejny! - że  ktoś niechciany tutaj wpadł i potem cytował mi bloga, ahoj).
Kiedyś byłam pełną ambicji dziewczyną, która miała jasno wyznaczone cele i do nich dążyła. Ten najważniejszy od kilku lat osiągnęłam i właściwie spoczęłam na laurach. Moja przemiana jest diametralna. Tak, jakby ktoś zabrał tamtą dziewczynę i na jej miejsce wstawił jakiegoś niedopracowanego sobowtóra. Gorszego, pruderyjnego, bez ambicji... 
Na dzień dzisiejszy żadnych konkretniejszych planów. Zainteresowania? Gdzieś je wcięło. I pomyśleć, że kiedyś ciągle coś robiłam, gdzieś biegałam, nad czymś pracowałam. Teraz też biegam. Od baru do baru. Jak się skończy. Piwo. 
Rozmawiając z kolegą zaczęłam mu wymieniać rzeczy, na których naprawdę się znam. I co pierwsze przyszło mi na myśl? Marki fajek. Niebieskie do dupy, czerwone lepsze. Linki są ok, ale bardziej babskie. Forwardy fajnie klikają, ale zajeżdżają domestosem. Chcesz banie? Bierz nevady czerwone, albo niebieskie (akurat te mogą być). Nie pogardzimy L&Mami jakimikolwiek, ale 66 są lipne. No, chyba że do piwa. O, kolejna rzecz na której się znam! Marki piw. To dobre, to gorzkie, po tym szybciej bierze, tamto babskie, słabe, słodkie... Opiszę Ci każdy klub w pobliżu i powiem, w którym lepsza muzyka, a w którym faceci. Facetów też opiszę. Ten potrafi, ten nie...
Oczywiście jest jeszcze parę innych (normalnych) rzeczy, o których mogę porozmawiać, ale one mi tak nie podchodzą. Nie i już. 
Bo takie jest moje życie ostatnio. Sama nie wiem, czy ono jest takie świetne. Podoba mi się, ale gdzieś muszę przystopować. Wiem, że ciągle to powtarzam. Może teraz będzie okazja? Idą święta... 

Właściwie to miałam iść jutro do spowiedzi, ale mam zaplanowaną imprezę. Tuż przed świętami. do rana.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Liczy się to, co w środku.

Dzień od rana nie zapowiadał się zbyt kolorowo. Wsiadam do autobusu, jak zwykle ta sama linia, ten sam przystanek... Jak od miesięcy. I co? Chcę kupić bilet, a okazuje się, że podrożały. Nic mi o tym nie było wiadomo. Miałam przy sobie tylko drobne na ten mój bilecik, a okazuje się, że zapłacę dwa razy tyle. Oczywiście kierowca nie ma wydać ze stówy. Kartą nie zapłacę. Początek miesiąca, myślę - pewnie będzie kanar. Wybroniłam się, spotykając znajomą, która użyczyła mi drobne na bilet.
Dzień jak co dzień. Trochę się poobijałam, znów odwaliłam, a miałam się brać za siebie. No cóż... A potem zakupy. Przynajmniej jedna rzecz mi się udała - kupiłam fajną koszulę.
Wieczorem tylko gorzej. Leń. No i feralna rozmowa... Z panem od piwa, z piątku. Za dużo było z jego kumplem. Ładną ma o mnie opinię. Po raz pierwszy zabolała mnie czyjaś opinia. Bo jest bardzo przystojny, bo niedawno go poznałam, bo nie za fajnie o mnie myśli. No ale jak to wygląda z boku? Łatwa dziewczyna...

Szkoda. Wielka szkoda.
Teraz czeka mnie nocny zapieprz, a pewnie nie zrobię nic.
I znowu jutro oleję, odwalę byle jak i zachowam się nieodpowiedzialnie.

Żyję po swojemu. Tak jak chciałam. Jest ok. Kosztem dobrej opinii, ale to nie jest ważne. Ważne jest to co we mnie.

PS. Jak ktoś ma bloga na onecie to przykro mi, ale ja się z waszym portalem użerać nie będę. Nie wchodzę tam, szkoda nerwów.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Pożycz mi płuca.

Mija kolejny dzień. Niedziela. Wiecie, że gdyby nie moje chore babskie dni (naprawdę dotkliwie je przeżywam...) to pewnie bawiłabym się na tym weekendzie gdzieś w najlepsze? Ale w sumie to dobrze. Po raz pierwszy w tym poście... zachowuję "post". Na spokojnie. Chociaż wczorajszy dzień do najspokojniejszych nie należy, istne piekło... Never mind.
Post. Co on dla mnie znaczy? W sumie już dawno przestałam zastanawiać się czym jest dla mnie wiara. I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu tak strasznie wierzyłam... Pora się zastanowić, czy dalej chcę być NORMALNĄ katoliczką z krwi i kości, czy odpuścić sobie tą całą szopkę i przejść na ateizm, czy coś podobnego. Zawsze gardziłam takimi stanami pośrednimi, typu "wierzę w Boga, ale nie wierzę w kościół". Albo wierzysz i praktykujesz, albo odpuść sobie i żyj po swojemu. Ostatnio robię to drugie, chociaż w głębi wiem, że gdzieś tam istnieje Bóg...
Ale gadam bez sensu. Znowu boli mnie brzuch. Ale wiecie, że lubię ten ból? Całe te bóle menstruacyjne raz w miesiącu pokazują mi że żyję, jestem zdrowa i jestem Kobietą. Taką z krwi i kości. To fajne.  W piątek płakałam z bólu (3 tabletki + okład nic nie dały), no ale cóż... Popaprana jestem.
Gadam z K. On dalej mnie kocha, wybaczył mi wszystko i chciałby ze mną być. Właśnie dlatego nie mogę pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Dla naszego dobra. Bo finał jest pewny - ja nie umiem być w poważnym związku. Albo inaczej - nie chcę, nie jestem gotowa, nie dojrzałam do tego...

Siedzę, egzystuję i dochodzę do wniosków, że tak naprawdę każdy jest mi obojętny. A ludzie naprawdę w większości mają nas w du*pie. Np. taka Ona... Kiedyś mówiła "poradzimy sobie z tym, zawsze będę z Tobą" i odeszła przy najbliższej okazji. No tak, odezwie się raz na tydzień "wypytać" co tam w moim bujnym życiu się dzieje. Myśli, że spotkamy się raz na miesiąc i opowiem jej to, co się wydarzyło. Jak ja po jednym dniu mam tyle opowiadania SAMEJ SOBIE, że czasu brak... Moje życie "niestety" (wg niej) nie toczy się w rytmie łóżko>praca>odpoczynek>praca>łóżko. Jest w nim o wiele więcej, czasami za dużo, ale mi to odpowiada... A ona dla mnie już nie jest bliska i nie dopuszczę jej do siebie. Nowi znajomi stali się ważniejsi? Proszę bardzo. Nigdy nikogo nie proszę o czas dla mnie. "Nie trać czasu na kogoś, kto nie ma go dla Ciebie".

Stwierdziłam dzisiaj, że nie rzucam fajek. Nie umiem. Pamiętam jak kupowałam paczkę na parę dni i myślałam "wystarczy, ostatnia i tyle, a potem okazyjnie, od kogoś...". A teraz gdy widzę, że w paczce zostało 2-3 sztuki czuję panikę. I biegnę do najbliższego kiosku po moje mentolki. W sumie papierosy są tym złem, na które mogę liczyć w każdej chwili. A chyba każdy potrzebuje "wsparcia". Nawet takiego, które nas powoli zabija...