Mija kolejny dzień. Niedziela. Wiecie, że gdyby nie moje chore babskie dni (naprawdę dotkliwie je przeżywam...) to pewnie bawiłabym się na tym weekendzie gdzieś w najlepsze? Ale w sumie to dobrze. Po raz pierwszy w tym poście... zachowuję "post". Na spokojnie. Chociaż wczorajszy dzień do najspokojniejszych nie należy, istne piekło... Never mind.
Post. Co on dla mnie znaczy? W sumie już dawno przestałam zastanawiać się czym jest dla mnie wiara. I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu tak strasznie wierzyłam... Pora się zastanowić, czy dalej chcę być NORMALNĄ katoliczką z krwi i kości, czy odpuścić sobie tą całą szopkę i przejść na ateizm, czy coś podobnego. Zawsze gardziłam takimi stanami pośrednimi, typu "wierzę w Boga, ale nie wierzę w kościół". Albo wierzysz i praktykujesz, albo odpuść sobie i żyj po swojemu. Ostatnio robię to drugie, chociaż w głębi wiem, że gdzieś tam istnieje Bóg...
Ale gadam bez sensu. Znowu boli mnie brzuch. Ale wiecie, że lubię ten ból? Całe te bóle menstruacyjne raz w miesiącu pokazują mi że żyję, jestem zdrowa i jestem Kobietą. Taką z krwi i kości. To fajne. W piątek płakałam z bólu (3 tabletki + okład nic nie dały), no ale cóż... Popaprana jestem.
Gadam z K. On dalej mnie kocha, wybaczył mi wszystko i chciałby ze mną być. Właśnie dlatego nie mogę pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Dla naszego dobra. Bo finał jest pewny - ja nie umiem być w poważnym związku. Albo inaczej - nie chcę, nie jestem gotowa, nie dojrzałam do tego...
Siedzę, egzystuję i dochodzę do wniosków, że tak naprawdę każdy jest mi obojętny. A ludzie naprawdę w większości mają nas w du*pie. Np. taka Ona... Kiedyś mówiła "poradzimy sobie z tym, zawsze będę z Tobą" i odeszła przy najbliższej okazji. No tak, odezwie się raz na tydzień "wypytać" co tam w moim bujnym życiu się dzieje. Myśli, że spotkamy się raz na miesiąc i opowiem jej to, co się wydarzyło. Jak ja po jednym dniu mam tyle opowiadania SAMEJ SOBIE, że czasu brak... Moje życie "niestety" (wg niej) nie toczy się w rytmie łóżko>praca>odpoczynek>praca>łóżko. Jest w nim o wiele więcej, czasami za dużo, ale mi to odpowiada... A ona dla mnie już nie jest bliska i nie dopuszczę jej do siebie. Nowi znajomi stali się ważniejsi? Proszę bardzo. Nigdy nikogo nie proszę o czas dla mnie. "Nie trać czasu na kogoś, kto nie ma go dla Ciebie".
Stwierdziłam dzisiaj, że nie rzucam fajek. Nie umiem. Pamiętam jak kupowałam paczkę na parę dni i myślałam "wystarczy, ostatnia i tyle, a potem okazyjnie, od kogoś...". A teraz gdy widzę, że w paczce zostało 2-3 sztuki czuję panikę. I biegnę do najbliższego kiosku po moje mentolki. W sumie papierosy są tym złem, na które mogę liczyć w każdej chwili. A chyba każdy potrzebuje "wsparcia". Nawet takiego, które nas powoli zabija...
Każdy jest Ci obojętny, zastanawiasz się nad wiarą. Nie wiem co bym zrobiła na Twoim miejscu. Chyba odcięłabym się od świata, usiadła i ustaliła hierarchię celów i wartości.
OdpowiedzUsuńJa też zaczęłam się zastanwiać na wiarą...i dopiero kumpel uświadomił mi, że bycie katoliczką a chrześcijanką to dwie różne rzeczy...
OdpowiedzUsuńco do papierosów, to dla mnie to zbyt droga przyjemność, która nic nie daje... paliłam jak była na to kasa.